Zakwasy. Wejście po schodach, spoko. Zejście? Masakra. A Kasia nic, twardziel. Nawet jakbym chciał zrobić coś (a chęci mam zawsze😇) w domu – odkurzyć, wyprać, zrobić cokolwiek, co jeszcze w miarę umiem – to nie za bardzo mogłem. Za to Kasia… mogła!
Poniedziałkowy „rozruch” i wtorkowa „unitarka” dały nam w kość, ale tak naprawdę dopiero po treningu ze środy nogi miałem jak z waty. I to już po pierwszych 10 minutach. Na mnie tak właśnie działają skoki w przysiadzie i „kaczuchy”. W czwartek nie mogłem wstać z łóżka😭. Namówiłem Kasię, by też sobie odpuściła🤫. Ale za to piątkową „falę” zaliczyliśmy, chociaż wciąż ledwo chodziłem. Podobno na rozbicie zakwasów najlepszy jest ruch! Ja cierpiałem, Kasia się ze mnie troszkę śmiała😏. Ale po kilku minutach prawie się o tym zapomina. O zakwasach w sensie!
No i ku mojemu zaskoczeniu zostałem zaproszony do zważenia. Odmówiłem. Niestety trenerka mocno się upierała i w końcu postawiła na swoim, kiedy wszyscy uczestnicy za moją niesubordynację zaczęli robić pompki. Myślałem, że jak ktoś nie chce stawać na wadze, to nie musi. Ja nie czuję takiej potrzeby, demotywuje mnie brak efektów. Nie bawmy się w przedszkole i rozstawianie dzieci po kątach, bez przesady.
Wynik nie był jednak zły, spaliłem trochę tłuszczu, za to poszło w mięśnie. Fajnie, o ile wierzyć wadze za tych kilkaset złotych. Za tydzień może się okazać, że jednak znów mam więcej tkanki tłuszczowej. Ja po prostu sobie ćwiczę, niezależnie od wyników. OK, może faktycznie za mało, bo póki co sylwestrowe postanowienia czekają na lepsze czasy😅, a trening, który codziennie od kilku już miesięcy przypomina mi o sobie automatycznie o 21:00, zostaje… uśpiony😜. Ja nie wiem jak to jest, że niektórzy ćwiczą tylko raz dziennie o tych porannych godzinach i chudną… zazdroszczę!
Ale spokojnie, zobaczysz Kasia, jeszcze w tym roku… dobra, z deklaracjami się może lepiej wstrzymam (chciałem napisać, że jeszcze w tym roku zjadę 10 kilo i pobiegnę maraton). Ale… półmaraton? Półmaraton możemy pobiec razem! Nawet jak przytyję.