Pies i noworodek pod jednym dachem…

Michaś jest już z nami prawie 3 miesiące, w ciągu dziewięciu mieliśmy chwilkę, by pomyśleć jak zmieni się nasze życie, jak podzielimy się obowiązkami i co trzeba będzie poświęcić. Może brzmi to trochę egoistycznie, bo wiadomo, że nic nie jest teraz ważniejsze od Michasia, ale jedno zmieniło się na pewno. Jesteśmy trochę bardziej zorganizowani. I trochę bardziej szczęśliwi 🙂 Czytaj dalej „Pies i noworodek pod jednym dachem…”

Kasia, on chyba nie śpi…

Kasia… on chyba na mnie patrzy… 

Kasia… on się chyba tego…  

Kasia… zmienić u mu pieluchę?

Kasia?

Przeczytałem w jednej książce, a raczej na pierwszych kilku stronach, ale chciałem wyjść na trochę mądrego, że dzieci, te ludzkie dzieci w sensie, rodzą się z wbudowanym programem dojrzewania – potrzebą bliskości fizycznej. Potrzebują jej zupełnie jak powietrza i pokarmu, jest to zupełnie naturalne, by w pełni rozwijać się fizycznie i psychicznie. Kontaktu potrzebują zarówno w dzień, jak i w nocy.

Właśnie… i w nocy.

Stopień tej bliskości zależy podobno od temperamentu dziecka, który to w przypadku niektórych bobasów jest umiarkowany, łagodny wręcz, gdzie dziecku po prostu wystarczy kontakt w trakcie karmienia i potem sobie taki bobo sobie smacznie śpi, za to… niektóre noworodki, takie jak nasz Michaś, czują potrzebę bliskości chyba nieco… mocniej. Stymulacja musi być zwiekszona!

Podobno też w kontakcie ze skórą, poprzez dotyk produkowany jest u niemowlaków hormon wzrostu, więc jeśli chcemy mieć w rodzinie koszykarza, to póki co idzie nam całkiem nieźle. Dlatego właśnie te wszystkie otulacze, w które maluch pakowany jest niczym kurczak z biedronki powinny być traktowane raczej jako strategia, w której rodzice mają chwilę wytchnienia, ale nie wolno przesadzać. To trochę tak jak z lodami, czujesz, kiedy zjesz za dużo. Ja się wtedy najczęściej nie przejmuję. Najwyżej odchoruję😎

Ale… no, czasem trzeba go zapakować w taki śpiworek, żeby sobie paluszków nie zjadł, bo zaczyna pakować do buzi własne łapki. Nauczyłem się już, że nie można odkładać go do łóżeczka tak od razu, zaraz po karmieniu, musi się chłopak trochę poprzytulać i kiedy mam pewność, że śpi jak kamień, cyk. Wtedy można nim dosłownie rzucić. Zanim zadzwonisz na błękitną linię wiedz, że nie praktykujemy rzutów za trzy. To taki delikatny rzut tylko. Delikatny.

Póki co uczymy się siebie, jest różnie. Raz spokojnie, raz mniej spokojnie… każdy rodzic wie o co chodzi.

Kasia bardzo mi zaimponowała. Poświęca się, regularnie wstaje w nocy, karmi, zwłaszcza w nocy, kiedy mój sen jest tak głęboki, że nic nie jest w stanie mnie obudzić. No dobra, może czasem wstaję i na hasło: podaj – przewiń – weź – zrób – pomóż – robię co mam zrobić, ale pamiętam to jak przez mgłę, a ruchy mam jak zombie, ale chyba jestem bardziej pomocny niż przeszkadzający 🙂

Do tej pory podczas zakupów tylko przeszkadzałem, a teraz zakupy muszę robić sam, także no… pozmieniało się! Rany! 

Ciąża i poród to trudny czas dla kobiet, Kasia naprawdę poradziła sobie ze wszystkim wzorowo. Po porodzie powinna dostać co najmniej odznakę dzielnego pacjenta w zamian za to dostała znienawidzone kanapki z szynką i pomidorem, i jedzenie, którego kaloryczność nie przekracza chyba tysiąca dziennie. Tak się traktuje maratończyków w szpitalach. Tak, poród to maraton, każdy lekarz, każda położna Ci to powie. To dlaczego? Dlaczego?

Naprawdę nie stać służby zdrowia na witaminy w postaci owoców i warzyw? Naprawdę to wszystko jest takie trudne? Może jest, a może to kwestia logistyki, w której nikt nie chce i nie potrzebuje żadnej rewolucji. Przecież dobrze jest jak jest, nikt się nie skarży… podobno. Co by nie było i tak jesteście na nich skazane, dostaniecie ten liść sałaty, witaminy są ważne! Przyniosą Ci również ciepły posiłek, najczęściej kiedy śpisz lub karmisz, nikogo nie obchodzi, że za chwilę wystygnie.

Trochę to smutne, zwłaszcza, kiedy na sali leży samotna matka, której nikt nie wspiera, nie odwiedzi i nie przyniesie niczego z… no wiecie, z zewnątrz!

A może gdyby jedzenie było z zewnętrz, chociaż w dobie koronawirusa to już w ogóle zapomnijcie, ale może, może gdyby prywatnie można było coś kupić, nawet mieć możliwość wyboru, może ten więzienny katering byłby zbędnym wakatem, oszczędnością szpitalną, a telewizja byłaby jednak za darmo?

Pewnie nie.

Ale oczy to ma po tacie ;)

Dokładnie pamiętam… jak dosłownie jeszcze przed pięcioma minutami na jednym ze spacerów mówiliśmy, że za 100 dni będziemy mieć synka. I co? Minęło 110 dni! Michasiowi się za bardzo nie spieszyło, ale w końcu… w końcu jest! Kasia dała radę, jestem z niej piekielnie dumny, dzielnie walczyła!  

Raaany, jak ten czas zasuwa. I aż mi się nie chce wierzyć, że za chwilę minie rok odkąd mieszkamy w naszym domku. Wokoło tylko cisza, spokój, wygoda, przestrzeń i… rodzina! Michałek jest już z nami. Drzewo oczywiście też już jest, i to nawet niejedno! Niesamowitym jest… tak na niego patrzeć, trzymać go, po prostu być obok niego. Powiedzieć, że jesteśmy przeszczęśliwi to za mało! Zanim pojechałem na salę porodową Kasia jeszcze troszkę leżała na oddziale, pojechaliśmy tam długo po terminie, bo nic się nie działo. Widocznie bardzo mu było tam wygodnie. 

Ale nic co dobre nie trwa wiecznie! W oczekiwaniu na telefon od Kasi, na ten moment, kiedy się to wszystko zacznie – dreptałem w miejscu, obgryzałem paznokcie, oglądałem wiadomości, starałem się nie bałaganić w domu i po prostu czekałem w boksie startowym, by do niej pojechać. Znacie to uczucie, kiedy stoicie na przejeździe kolejowym, gapiąc się na wciąż zamknięty szlaban, kiedy pociąg już dawno przejechał? No właśnie! Tak się czułem! 

Sam poród trwał 3,5 godziny, Kasia była baaardzo dzielna. Miała gorsze momenty, ale zaraz po takim kryzysie dawała z siebie wszystko. Co tu dużo gadać, jeszcze w środę Kasia była w pracy, w myśl zasady, że ciąża nie jest chorobą, po prostu robiła swoje, bo ma sporo na głowie. Ten typ tak ma, tej dziewczyny nie da się ot tak, zatrzymać. Twoja kolej, brzdącu.

Dzidziuś jest przesłodki, przeuroczy, jego stópki są takie malutkie, o… o takie, jestem dumnym tatą i rozsyłam wszystkim zdjęcia, oczekując – wiadomo – pochwał, gratulacji i… i tak dalej! Rany, jaki ja jestem łasy na pochwały! A, i żeby nie było, jestem przy tym zupełnie obiektywny, zupełnie! Ten mały gnomek po prostu nie może się nie podobać. On jest cudowny, a ja jestem zakochany, po prostu! 

I świat się kręci dalej. My będziemy chuchać i dmuchać, czasem damy mu się wybrudzić, dziadkowie będą trochę rozpieszczać, znajomi będą gadać do kogo jest bardziej podobny, chociaż oczka ma ciemne, jak ja, moja mama powie coś w stylu – cały Uki! – a mój tata zrobi mu za 15 lat domek na drzewie, podobno już zaczął budować, a pies… pewnie wyliże go całego od stóp do głów. Fu. I to jest zagadka w sumie… co zrobi Raster? I będzie super!

A, tego… i w ten oto sposób w domu jest trzech facetów, więc mamy przewagę liczebną i na pewno nie zawahamy się jej użyć. Deska będzie podniesiona!

Jestem mega ciekawy jak psi braciszek Michasia zareaguje na swoje rodzeństwo. Oczywiście zanim nasz Rasteruś pozna Michałka dam mu powąchać ciuszki małego i zrobię wszystko tak jak powinno się to robić, by piesek zdążył oswoić się z nową sytuacją. Dla niego to również będzie duże przeżycie, w końcu może się nam bestia zrobić zazdrosna! Dobra, czas trochę odpocząć, to była ciężka noc 🙂

p.s.

dziękujemy dziadkom za pomoc i wsparcie 🙂